Sędzia – sfinks, czyli czego brakuje mi u polskich sędziów.

Kilka dni temu sąd wydał wyrok w sprawie mojej klientki. Sprawa dotyczyła zadośćuczynienia i odszkodowanie za urazu odniesiony w wypadku komunikacyjnym.

Klientka jest zadowolona z orzeczenia. Nie dziwi mnie to. W postępowanie przedsądowym zakład ubezpieczeń nie przyjął odpowiedzialności. Stwierdził brak związku przyczynowego pomiędzy wypadkiem a urazem i że poniesiony uszczerbek nie jest normalnym następstwem wypadku.

Nie muszę dodawać, że ubezpieczyciel tym samym nie wypłacił odszkodowania i zadośćuczynienia mojej klientce. Natomiast sama sprawa sądowa potrwała zaledwie 10 miesięcy od złożenia pozwu do wydania wyroku. Dlatego ogólnie jest się z czego cieszyć (nota bene jest to chyba rekord pod względem szybkości – jeśli chodzi o moje sprawy urazów wypadkowych, w których przeprowadzano dowód z opinii biegłego lekarza).

Wydawałoby się, że to również mi powinno wystarczyć do szczęścia.

Jednak mimo że sprawa zakończyła się korzystnie – sąd przyznał całe dochodzone zadośćuczynienie, zwrot wydatków na leczenie, zwrot części utraconych dochodów, to ja odczuwam pewien niedosyt, ponieważ jednak pozostałej części utraconych dochodów sąd nie przyznał. Po prostu nie pozwala mi na to moja zawodowa ambicja.

Czekam na pisemne uzasadnienie wyroku, ale z ustnych motywów rozstrzygnięcia wynika, że sądu nie przekonały wszystkie dowody.

A jakie to były dowody i inne okoliczności, na postawie których sąd mógł według mnie przyznać cały żądany utracony dochód?

Po pierwsze, pisemne zlecenia od klientów, że powódka – moja klientka w danym terminie (po wypadku) miała wykonać dane rękodzieło.

Po drugie, zwolnienia lekarskie.

Po trzecie, opinia biegłego o niezdolności do pracy.

Po czwarte, przesłuchanie strony,

Po piąte, dowód ze świadka.

Po szóste, strona przeciwna nie kwestionowała przesłuchania i zeznań, a wręcz w ogóle pełnomocnik nie stawił się na rozprawie.

Po siódme, pełnomocnik strony przeciwnej nie kwestionował twierdzeń i dokumentów, ograniczając się do ogólnego kwestionowania wszystkiego, czyli w rzeczywistości nie zanegował in concreto niczego, ponieważ nie odniósł się do poszczególnych twierdzeń pozwu i nie podał żadnych argumentów na swoją rzecz. Dlatego taka negacja stanowiska mojej klientki była pozorna.

Patrząc na te wszystkie dowody i stanowisko strony przeciwnej uznałem, że sąd przyzna cały utracony dochód.

Ale jednak nie…

Od razu zaznaczę, że ten wpis nie ma na celu wylewanie żali, a wyrażenie własnych przemyśleń i krytycznych uwag na temat specyfiki procesu cywilnego – a właściwie jego praktyki.

A w czym rzecz?

Uważam, że nie jest sztuką wykazać pewne okoliczności, ale zrobić to w taki sposób, aby proces trwał możliwie krótko. Dlatego w praktyce każda sprawa sądowa to dla pełnomocnika powoda pewne wyzwanie:

Co udowodnić i jakie wnioski dowodowe złożyć, aby sprostać ciężarowi dowodowemu, a jednocześnie zapewnić, aby proces przebiegł sprawnie i szybko. Często są to przeciwne i trudne do pogodzenia cele – ale nie niemożliwe.

W praktyce oznacza to, że często trzeba balansować pomiędzy tymi dwoma przeciwnymi kierunkami i znaleźć TEN złoty środek, powiedzmy humorystycznie „święty graal” procesu sądowego.

I tu wreszcie doszedłem do tego bardzo doniosłego aspektu procesu sądowego, bo ma on znaczenie dla obu stron konkretnego procesu, jak i znaczenie ogólnosystemowe, dla całego wymiaru sprawiedliwości.

…ale o tym opowiem już w następnym wpisie, aby ten nie był za długi i się Tobie przyjemniej czytało 🙂

Data opublikowania:
Data ostatniej aktualizacji:
W czym mogę Ci pomóc?