Parę dni temu uzyskałem korzystny wyrok dla mojego klienta w sprawie z pozwu o odszkodowanie z OC sprawcy. Sprawa zakończyła się całkowitą wygraną “walkowerem”.
Dlaczego tak uważam?
Ponieważ w sprawie zapadł wyrok zaoczny. Ubezpieczyciel nie podjął obrony przeciwko żądaniu pozwu. Prawidłowo wezwany i zawiadomiony nie złożył odpowiedzi na pozew ani nie stawił się jego pełnomocnik na rozprawie. Sąd nie miał wyboru, miał obowiązek wydać wyrok zaoczny. Oznaczało to, że sąd nie rozpoznawał sprawy merytorycznie i zasądził całość żądania, nie przeprowadzając postępowania dowodowego.
I tu pytanie zasadnicze i skłaniające do refleksji: dlaczego zakład ubezpieczeń nie podjął walki w tej sprawie?
To pytanie na rozprawie nurtowało również Panią sędzię, który nie kryła swojego zdziwienia działaniem (czy raczej zaniechaniem) zakładu ubezpieczeń.
Odpowiedziałem Pani sędzi, że taka sytuacja mnie nie dziwi, bo stanowisko mojego klienta jest na tyle dobrze uzasadnione, że sprawę wygram, a w takiej sytuacji zakładowi ubezpieczeń nie opłaca się prowadzić dalej postępowania, bo pociągnie to za sobą dodatkowe koszty, które go obciążą jako stronę przegrywającą.
Choć moja odpowiedź zabrzmiała dosyć buńczucznie, a sędzia prawdopodobnie uznała ją za wyraz taktyki procesowej, to naprawdę tak myślałem: każdą sprawę do sądu kieruję po to, żeby wygrać. Stanowisko klienta było świetnie uzasadnione, a w dodatku podparte prywatną ekspertyzą.
Ale Pani sędzi moja odpowiedź nie wystarczała i stwierdziła, że to prawie niemożliwe, bo “przecież ubezpieczyciele zawsze walczą do końca”, “nie oddają tak spraw” czy coś takiego – jest to prawda, ale zdarzają się wyjątki.
Po czym zapytała:
“A czy Panu mecenasowi przytrafiła się może już kiedyś taka sytuacja?”
Sięgnąłem pamięcią wstecz.
“Rzeczywiście miałem już raz taką samą sytuację, skończyło się tym, że pozwany zakład ubezpieczeń nie odwoływał się i parę dni po wyroku zaocznym zapłacił całą zasądzoną kwotę” – odpowiedziałem.
Oczywiście moja odpowiedź nie wystarczyła, a może i nawet została uznana za blef procesowy (niesłusznie, bo to była prawda).
I wtedy Pani sędzia zaczęła drążyć kwestię, czy na pewno strona pozwana została prawidłowo oznaczona i czy prawidłowo wskazano jej adres dla doręczeń.
Przyznaję, że rzeczywiście to wymagało pogłębionej refleksji, bo polisę wystawił oddział zagranicznego ubezpieczyciela. “Wtajemniczeni” wiedzą, że jeszcze do niedawna budziło duże kontrowersje, kogo w takiej sytuacji pozywać (oddział w Polsce czy podmiot zagraniczny) i na jaki adres (czy adres polskiego oddziału czy adres zagraniczny).
Po krótkiej wymianie zdań doszliśmy do zgodnej konstatacji, że zakład został prawidłowo pozwany.
Pani sędzia jeszcze raz zajrzała w akta sprawy, już teraz spokojna i szczęśliwa, że wyczerpała wszelkie wątpliwości, święcie przekonana, że podejmuje właściwe rozstrzygnięcie, stwierdziła, że nie pozostaje nic innego jak wydać wyrok zaoczny, ponieważ pozew o odszkodowanie zawierał prawidłowe oznaczenie strony.
PS.
Kilka dni po doręczeniu wyroku klient otrzymał zasądzone odszkodowanie. Choć był to mecz oddany walkowerem, to ubezpieczyciel podjął w mojej ocenie słuszną – z jego punktu widzenia – decyzję. Jestem pewien, że zakład ubezpieczeń, gdyby podjął aktywną obronę, to przegrałby sprawę (a wówczas poniósłby dodatkowe koszty za opinię biegłego, zastępstwa procesowego itp.). I chyba z tego samego założenia on wychodził.
PPS.
Mam autentyczne uznanie dla Pani sędzi: za wnikliwość, za nie poddanie się rutynie, za otwartą i szczerą wymianę myśli z pełnomocnikiem (na salach sądowych to się zdarza za rzadko ) i za drążenie szczegółów, które budzą jakiś wewnętrzny niepokój prawnika.
Więcej o odszkodowaniu komunikacyjnym:
Data ostatniej aktualizacji: